poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział 48

-Hej, Des, co ty dzisiaj taka markotna? Gdzie ta chęć działania?-spytał i objął mnie ramieniem. Od razu całe moje ciało się spięło. odsunęłam się delikatnie, tak aby odległość między nami pozwoliła na opadniecie jego ręki. Zmarszczył brwi, a ja zwiesiłam głowę w dół.
 To nie to co dotyk Zayn'a.
-Coś się stało?-spytał.
-Po prostu dziwnie się czuje.-powiedziałam cicho.
-Powiedz prawdę-rozkazał. A ja uniosłam głowę. Oh..w jednym momencie stał się twardy i jego wyraz twarzy był dosyć groźny.
-To jest prawdą Oscar.-szepnęłam znowu.
-Wiem kiedy ludzie kłamią Des, pracuję z nimi.-znowu mówił zimno i oschle.
-W takim razie ja nie chcę mówić prawdy.-odparłam tak samo oschle, a przynajmniej tak chciałam. Spojrzałam na niego przelotnie i zauważyłam jak zmarszczył czoło.
-Des jeżeli jest coś co stało się tutaj musisz mi o tym powiedzieć, jestem waszym opiekunem.-przypomniał.
-Wiem, ale zrozum, że ja nie chcę o tym mówić, nie potrzebuje o tym opowiadać.
-Nalegam.
-Oscar ,nie. Powinieneś iść przodem w końcu jesteś naszym opiekunem-powiedziałam poważnie. Ponownie zmarszczył czoło ale odpuścił i odszedł na przód naszej wędrującej ekipy. Świetnie, niech się on jeszcze na mnie będzie złościł...
 Aż do miejsca startu szłam sama z tyłu. Nie przeszkadzało mi to, chciałam mieć chwile samotności, chwile spokoju, nie mogłam doczekać się wyjazdu z tego miejsca.
-Dobrze, tak jak mówiłyśmy wcześniej, wyruszamy z tego miejsca. Każda grupa wybrała zapewne już swojego przedstawiciela więc proszę ich o podejście tutaj do nas-zabrała głos pani Stewart. Jedna osoba z każdej grupy stanęła na środku, a nauczyciele tłumaczyli im to co mieli im wytłumaczyć. Przygryzałam wargę by mieć jakiekolwiek zajęcie i mimowolnie spojrzałam w kierunku Zayn'a. On również spoglądał na mnie.
Obiecałam mu ,że  nie będę smutna, a nie dotrzymuje słowa. Może to się źle dla mnie skończyć, bo on powie mojej matce... Posłałam mu sztuczny uśmiech, ale on ani drgnął. Pewnie domyśli się, że to było fałszywe, no bo kto by się nie domyślił?
-Dobra mam wszytko podejdźcie tu-oznajmił Bill który już wrócił.-Dali każdej grupie mapę i każda grupa pokonuje inną drogę, ale wszystkie prowadzą do jednego miejsca, tego-i wskazał na punkt oznaczony żółtą literką "x".-Wymyślili ,żebyśmy nie oszukiwali i mamy zegarek z takim jakby chipem, który wskazuje nasze miejsce pobytu, to znaczy ,że mamy cały czas iść zieloną drogą. Nasza mapa jest czerwona z tyłu-pokazał-więc co jakiś czas będą czerwone symbole, które utwierdzą nas w tym ,że idziemy dobrą drogą. Podobno mogą nas spotkać jakieś małe przeszkody, które trzeba pokonać w jak najszybszym czasie, bo kto pierwszy ten wygrywa to co jest schowane w jakimś kuferku. Dobra za dwie minuty podobno mamy wyruszać-zakończył Bill i wszyscy oprócz mnie skupili się na czytaniu mapy. Oscar popatrzył się na nas, a wzrok jego utkwił konkretnie na mnie. Widać, że jest zły, ale nich zrozumie, że nie mogę mu powiedzieć, nawet jeśli jest tym pierdolonym moim opiekunem. Kurwa. Ludzie. To. Mnie. Wkurwiają!
Odwrócił wzrok.
-Wiecie, że musicie iść beze mnie?-zapytał.
-Jak to?-spytał Steven.
-Ja będę w raz z nimi na miejscu mety. Pamiętajcie, że wygrana jest wtedy kiedy wszyscy wykonają ostatnie zadanie, a potem wszyscy ruszą w wyznaczone miejsce. Nic konkretnego wam nie powiem, nie mogę.
-Dobra, jakoś damy rade-odezwał się Garry.
-Jakby coś poszło nie tak przyjdę po was, wiem gdzie będziecie-zaśmiał się i pokazał na tablet.-Dobra wracajcie do mapy-dodał ,a oni zajęli się studiowaniem czerwonej kartki z drogą i rysunkami.
-To musimy iść w tamtą stronę!-pokazała na lewo Samanta. Wszyscy razem studiowali i układali plan, oprócz mnie. Nie czułam się z tym dobrze, ale nie miałam najmniejszej ochoty na tą całą zabawę. Żałowałam, że nie wymyśliłam żadnej choroby, może wtedy mogłabym zostać w motelu.
-Grupy proszę udać się na wasze miejsca startu-oznajmiła Davis,a Vicky pomachała mi, odmachałam jej i podeszliśmy pod swoje "wejścia" do lasu.
-Czas strat!-dodała Stewart, a wszyscy ruszyli zgodnie z mapą. Rzeczywiście przez kilka metrów ciągnęły się czerwone symbole, które wskazywały, że idziemy dobrą drogą. Szliśmy lasem jakieś sto metrów kiedy przed nami pojawiło się gigantycznie wielkie drzewo, które zostało przewrócone i tym samym torowało nam drogę.
-Nasza droga prowadzi przez to drzewo, są czerwone plamki, musimy przeskoczyć-powiedział Garry.
-To ja i Bill pójdziemy pierwsi i potem podacie nam dziewczyny, bo trudno będzie samemu przez to przejść-oznajmił Mike.
-To ja cie podsadzę idziesz pierwszy-powiedział Bill ,a Mike stanął mu na ręce, Bil go podniósł i Mike mógł wdrapać się na pień drzewa i przejść na druga stronę. Kolejny był Bill.
-Dobra teraz Des, my cie podsadzimy a oni cie odbiorą-powiedział James. Pokiwałam głową. Musiałam wziąć się w garść, nie mogłam pozwolić na to ,że moja grupa przegra przeze mnie, to nie ich wina, że miałam pecha. Podeszłam bardzo blisko drzewa. Garry i James podnieśli mnie z dwóch stron, ja chwyciłam się drzewa w razie jakbym miała upaść, a oni mnie posadzili na pniu. Z drugiej strony czekali chłopcy i ściągnęli mnie stamtąd. Bądź co bądź nie było w cale tak nisko. Na pewno jakiś metr sześćdziesiąt. Kolejna była Samanta,a potem reszta,. Bill miał zegarek i mówił ,że upłynęło nam już prawie piętnaście minut. Spojrzeli na mapę i kontynuowaliśmy marsz. Nagle stanęliśmy przed polanką pełną pokrzyw, które sięgały ponad
dwa metry.
-Świetnie, czy to są żarty?-spytała Samanta-czerwone znaki mówią, że mamy iść przez te krzaki?-zapytała zniesmaczona-Ale jak?
-Tam są jakieś patyki musimy je jakoś porozkładać na boki aby przejść-odezwałam się wskazując palcem na leżące kawałek wcześniej wspomniane przedmioty.
-Dobra myśl-pochwalił Bill  i poszli wziąć patyki.
-My się tym zajmiemy wy trzymajcie mapę-powiedział Mike i wzięli się za ugniatanie i ścinanie ogromnych pokrzyw. Uwinęli się z tym o dziwo szybko i mogliśmy pokonać drogę przez rośliny. Kilka razy poczułam poparzenie, ale nie zwróciłam na to zbytnio uwagi, przecież pokrzywy są zdrowe. Przez następne kilkadziesiąt metrów drogę mieliśmy trochę krętą ale bez żadnych przeszkód.Ciągle odchodziły jakieś dyskusje. Znaleźliśmy się przy dobrze znanym nam już strumyczku.
-No co teraz robimy?-spytał Mike.
-Musimy wymyślić jak przez to przejść-odpowiedział Steven.
-Brawo geniuszu-burknął Mike, a ja zachichotałam. Pierwszy raz od jakiegoś czasu z moich ust wyleciał śmiech. Podeszłam bliżej drzewa i poczułam jak coś dotyka moich włosów. Wystraszyłam się i podniosłam wzrok ku górze. Zwisała jakaś czerwona karteczka. Zerwałam ją i odczytałam.
"Pokonajcie strumyk na SUCHO! 
Podpowiedź :Przez nią pieski małe dwa wpadły do rzeki" 
Zaśmiałam się z podpowiedzi, po oraz drugi dzisiaj i wytężyłam umysł.Przez nią pieski małe dwa...
Pieski małe dwa chciały przejść przez rzeczkę.. Kładka! Tak! Tu musi być kładka.
-Słuchajcie dali nam jakąś wiadomość, musimy zrobić z czegoś kładkę, bądź ta kładka gdzieś tutaj leży.-powiedziałam i podałam kartkę Billowi.
-Z podpowiedzią na bank pomysł Stewart-zaśmiał się-Szukamy czegoś stabilnego po czym możemy przejść-powiedział i zaczęliśmy szukać jakiejkolwiek deski czy czegoś takiego.
-Mam!-krzyknęła po kilku minutach Samanta. Podeszliśmy do niej, a o drzewo oparta była drewniana deska, która  była tak pomalowana, że ledwie różniła się od pnia drzewa. Chłopaki zabrali rzecz i zmontowali jako most.
-Wy pierwsze-oznajmił Garry. Więc najpierw przeszłam ja, potem Samanta, a potem reszta.
-Dobra jesteśmy już niedaleko-powiedział Bill-Tędy-wskazał po chwili i ruszyliśmy za nim.
Droga ciągła się dobre dziesięć minut i widziałam jak zbliżamy się do końca lasu, a w oddali było widać niewielkie wzniesienie. Ciekawe jakie przygody będą czekały nas teraz...?
Szliśmy jeszcze chwile czasu idąc małą wydeptaną ścieżką, aż do małej góry.
Na dużym patyku była przyczepiona czerwona kartka. Mike zabrał się za czytanie.
-Okej, teraz ważna sprawa-zabrał. Mamy tutaj siedem zabezpieczeń, które każdy musi założyć i przypiąć do tej o to liny-pociągnął za wspomnianą wcześniej rzecz-oraz siedem kasków. Zasada jest taka, że wychodzimy w trzymetrowej odległości od siebie i każdy ma mocno trzymać się liny i lekko się pochylić do tyłu i po prostu wychodzić. Ja was wszystkich przypnę a na końcu idę ja, bo ja brałem udział w spinaczach i tu piszą, żebym szedł ostatni. Uważamy bo kamienie czasem robią psikusa i sypią się na dół ,wiec bądźcie ostrożni. Pamiętajmy ,że liczy się czas, dlatego nie bójcie się iść. A teraz do mnie, dziewczyny na końcu, a to dlatego, że chłopcy zrobią trasę i oni pójdą szybciej-zakończył, a ja zmarszczyłam brwi. "A co to my gorsze!" oburzyłam się, ale nie odezwałam się ani słowem. Mike nakazał założyć kaski,a po chwili sprawdzał czy się dobrze zapieliśmy. Pierwszy ruszył Steven, a dwa metry za nim James. Szło im nieźle, ale widziałam, że mocno napinali mięśnie, aby się nie poślizgnąć. Niby nie wielka i nie stroma góra, a są kłopoty. Ostatnim chłopakiem był Bill kiedy Mike pozwolił mu ruszyć.
-Samanta chodź-powiedział do blondynki, a ta posłusznie wykonała polecenie. Nie obeszło się bez pytań czy nic się nie stanie, ale w końcu ruszyła, była bardzo skupiona i szło jej dobrze. Zastanawiałam się czy to na pewno ona.
-Des teraz ty-powiedział przywołując mnie. Podeszłam z założonymi szelkami do wspinaczki ,a on dobrze przypiął mnie do liny.
-Idź uważnie.-polecił, a ja pokiwałam głowa.-W razie jakby co będę cie asekurował-dodał ,a ja przewróciłam oczami.-Wiem, że tobie pójdzie dobrze w końcu jesteś Tomlinson-zaśmiał się, a ja to odwzajemniłam. Po sekundzie zaczęłam się wspinać. Miał racje drobne kamyczki sypały się pod butami, ale nie było aż tak źle. Kiedy byłam pewna ,że dam sobie rade przyśpieszyłam, ale tak by zachować odpowiedni odstęp od Samanty. Chłopaki już ją odpinali i wyszłam ja. Ta górka miała chyba jakieś trzydzieści metrów, nie była stroma ,ale i tak widok z góry nie był pocieszający. Zobaczyłam na środku nauczycieli którzy zwrócili się w nasza stronę. Byliśmy jedyną grupą na górze.
Bill odpiął mnie i się uśmiechnął.
-Praktycznie wygraliśmy czekamy na Mike'a-powiedział dumnie i po chwili na wzniesieniu pojawił się nasz kolega który zaczął odpinać sprzęt. Znaleźliśmy się na polanie, gdzie trawa miejscami sięgała ponad kolano i były jakieś dziwne rośliny, pnącza, przyczepiające się do butów i spodni. Nagle po drugie stronie zobaczyliśmy grupę Victorii jak się zbliża.
-Biegniemy tam jest meta!-krzyknął Bill wskazując na miejsce na środku pokolorowane na żółto. Nauczycielki i Zayn zdążyli się odsunąć i krzyczeli, że teraz chwila prawdy. Wszyscy ruszyliśmy biegiem, ale tylko ja zostałam. Moja nieszczęsna noga została zaczepiona i poczułam ostre szarpniecie, potem upadek, uderzenie głową o glebę i krzyk..
-DES!-to był chyba Zayn. Odleciałam.
______________________________________________________________________________
o cholera!
NO NIE MOGĘ! DODAŁAM ROZDZIAŁ! OGŁOŚCIE ŚWIĘTO NARODOWE, HYMNY MARSZE, APELE, BALE, TAŃCE, TOŻ TO CUD :D

Dobra a teraz tak całkiem serio.
PRZEPRASZAM...
zawaliłam z rozdziałami ,ale nie miałam jak tego napisać, co otwierałam dokument to nic, nic nie wychodziło
z mojej durnej, pustej makówki, dopiero potem coś tam wystukałam więc nie dziwcie się, że rozdział jest jaki jest...

Mam nadzieję, że teraz będzie tak dużo KOMENTARZY ile było pytań na asku "KIEDY ROZDZIAŁ" ;D
ale serio, po mojej własnej barkowo-natchnieniowo-chwilowo-i-wenowo porażce
przydadzą mi się komentarze, które może coś zdziałają :)
KOCHAM WAS MOCNO JESTEŚCIE NAJLEPSZE!