poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Rozdział 50

Des
-Wyjdź stąd Zayn-powiedziałam gdy tylko zobaczyłam go stojącego w moich drzwiach. Zobaczyłam w jego oczach zakłopotanie, zaskoczenie, smutek. Oh ja głupia! Źle się wyraziłam!
-Dla-dlaczego?-spytał jąkając się. A mnie zebrało się na śmiech. Brawo Des, własnie wyszłaś na jakąś obrażoną wariatkę! Co za beznadziejny dobór słów!
-Zayn..-zaczęłam uśmiechając się, a on zmarszczył brwi. Na pewno posądzi mnie o uraz mózgu.-Źle to zabrzmiało, przepraszam.-wytłumaczyłam, a zmarszczka na jego czole jeszcze bardziej pogłębiła się scalając jego brwi.
-Źle się wyraziłaś? Każesz mi stąd wyjść.-powiedział sucho. Oh..
-Chcę żebyś stąd wyszedł, nie chcę żeby tu ktoś do mnie przychodził bo..
-Bo co?-przerwał mi. Mówi jakby był urażony...ale jak się temu dobrze przyjrzeć to chyba jest. Przecież nawet dobrze nie wszedł do środka, a ja wypadłam z tym "wyjdź stąd"!
-Bo ja przynoszę pecha, więc lepiej nie kręć się w pobliżu mnie, przepraszam jeżeli to cię uraziło.-odpowiedziałam spokojnie. Zaczął się śmiać.
-Co ty mówisz Des?-śmiał się dalej.
-Mówię prawdę. Od miesiąca dzieją się wokół mnie niespodziewane, głupie rzeczy i teraz wiem, że ja muszę przynosić pecha. Wyobraź sobie, że moja mama, bardzo dokładny i doświadczony kierowca, zarysowała cały bok swojego samochodu jak tylko jechała DO MNIE. Alex zniknął po tym jak obydwoje się lepiej zakumulowaliśmy, ktoś chciał mnie zgwałcić, to wszystko nie jest z przypadku Zayn, lepiej się nie narażaj.-ja byłam bardzo poważna, a na jego twarzy był uśmiech. Ja nie żartuje, to prawda, nie chce żeby Zayn miał jakieś kłopoty, i niech lepiej się cieszy ,że ten pijany facet nie oskarżył go o pobicie, wtedy na pewno nie byłoby mu do śmiechu i uwierzyłby ,że przynoszę pecha.
-Twoja mama, niezawodny kierowca, zarysowała samochód, ponieważ śpieszyła się do Ciebie, bo ty wylądowałaś w szpitalu, tu nie ma nic dziwnego, przecież to oczywiste, że nie patrzyła na przeszkody, ona po prostu się martwiła i spieszyła do ciebie.
-A jak wytłumaczysz resztę?
-Cóż, ty nie przynosisz pecha, to pech sam cię dopadł, ale nie sadzę, żebyś całe życie go miała.
-Ha! Zayn to wszystko jedno. Jeżeli nie chcesz się nim zarazić, lepiej jedź z tego szpitala, póki nie jest za późno. Ja jestem całkiem poważna!-powiedziałam na końcu rozdrażniona kiedy on cały czas uśmiechał się pod nosem. Oh.. głupek!
-A może ja chce ,żeby twój pech przeszedł na  mnie?? Może chce cie od niego uwolnić?-spytał już bez śmiechu i zbliżając się do mego łóżka usiadł na krześle. Nie chciałam, żeby siedział aż tak blisko, na pewno wyglądałam okropnie i to był drugi powód tych moich niegrzecznych słów. Wyglądałam jak czarownica.
Szkoda ,że nie przyniósł mi w prezencie miotły, byłoby idealnie.
-Dlaczego?-spytałam cicho. Nie odpowiedział. Po prosu się we mnie wpatrywał. Chwile zatrzymał się na poranionej szyi, na której wciąż były ślady duszenia i o które wypytywał mnie lekarz, ale udało mi się go jakoś zbyć, a potem jego wzrok spoczął na rozcięciu na głowie i na zabandażowanej ręce.
-Poza tym nie uratuje się od twojego "pechu"-zrobił cudzysłów-jesteś moja partnerką na ślubie Louisa.
-Zawsze można to zmie..
-NIE.-przerwał mi, a ja prawię podskoczyłam. Okej... Chwila ciszy trwała kilka minut-Bardzo boli?-spytał wzorkiem pokazując zabandażowaną rękę.
-Nie, lekarz mówił, że miałam szczęście, że nie złamana, podobno mam mocne kości i jest tylko potłuczona.
-Cóż to na pewno pech, że masz mocne kości i jej nie złamałaś, wielki pech-zadrwił, a ja zmarszczyłam brwi. Sięgnęłam po poduszkę, którą odłożyłam bo była niewygodna i niespodziewanie rzuciłam nią w Zayn'a, zawsze robiłam tak Louisowi, tyle ,że Zayn..to co innego.
-Dobrze, że nadaje się do rzutów-powiedziałam ironicznie.
-Rzuciłaś w swojego nauczyciela Des-powiedział poważnie poprawiając poburzone włosy, a mnie zrobiło się gorąco. Oh dobry boże, niech on tak przy mnie nie robi!
-Tym razem na pewno wylecę ze szkoły-udałam strach, a on zaczął się śmiać. Mimo tego ,że kilka godzin wcześniej wciąż rozpamiętywałam scenę w lesie zaraził mnie śmiechem i ja też nie mogłam się opanować.
-Um Zayn?-zapytałam po chwili.
-Tak?
-Co z konkursem?-spytałam, a do niego właśnie przyszedł sms.
-Przepraszam, odczytam bo to od pani Davis.-oh dał jej swój numer. A to cwaniara.
-Wygrała drużyna moja, to znaczy w której była Victoria, ale to nie jest ważne.-odpowiedział.
-Nie mogli tutaj przyjechać?-spytałam z nadzieją.
-Niestety nie, nie mogli, ale jutro gdy skończy się wycieczka na pewno cie odwiedzą.
-Mam zostać tutaj do jutra?!
-Tak mówił lekarz.
-Oh-jęknęłam.-Nie dość ,że wyszłam na niezdarę przy całej klasie, to jeszcze moja grupa przegrała i na dokładkę bo tego mało ,mam zostać w szpitalu, i nie wcale to nie pech.
-A ty znowu z tym pechem.-wywrócił śmiesznie oczami.-I nie, nie przegrali przez ciebie, ani nie jesteś niezdarą, to mogło przytrafić się każdemu.
-Ale przytrafiło się mnie, czy to przypadek?-przerwałam mu, a  on spiorunował mnie swoim brązowym spojrzeniem. Nawet się wystraszyłam.
-Tak, przypadek.-odpowiedział mi.
-Mogę wiedzieć chociaż co wygrała grupa two..pana?-zmarszczył brwi, no wiem, że miałam nie mówić mu na pan.
-Jutro jest wyjście na basen, wygrana drużyna otrzymała karnety na saunę i masaż-odpowiedział Zayn, a ja posmutniałam. Myślę, że sauna i masaż pomogłoby się zrelaksować, zapomnieć. Eh..to moja wina, gdybym nie upadła, wygralibyśmy...źle się czułam.
-Suna-powiedziałam cicho do siebie, słychać było smutek.
-Chciałabyś iść na saunę?-zapytał. A czy to nie oczywiste? Kto by nie chciał...Patrząc na niego dałam mu odpowiedź-Zabiorę cie kiedyś.-odpowiedział, a powietrze z moich płuc uleciało pod wpływem szoku jaki doznałam.
-To dość poważna obietnica-wydusiłam. Być w saunie z Zayn'em! Nie, przecież w saunie się jest prawie nago. To niemożliwe...On tylko chce mnie pocieszyć, nie potrzebnie się ekscytuję.
-Wiem ,dotrzymam słowa.
-Ym no nie wiem-wypuściłam z ust te krótkie słówka, a on spojrzał na mnie podejrzliwie.
-Nie wiesz?
-No...obiecałeś mi już trochę rzeczy.
-Wiem.-tym razem ja zmarszczyłam czoło.-Nauka jazdy na motorze nam nie ucieknie, a na pizze też pójdziemy, a po pizzy na saunę.-oh nauka na ścigaczu, to byłoby wspaniałe!
-Um..czy nam to wypada?-zapytałam. Nie odpowiedział. Oczywiście, że nam nie wypada... To było najgorsze.-Um, a na tej  saunie, to dziewczyny z pana grupy są osobno i chłopcy osobno?-zapytałam aby zmienić jakoś temat tych naszych obietnic.
-Oczywiście ,że tak.-odpowiedział. No fakt mogłam pomyśleć. Dyrektor nie ufundował by tego, gdyby było inaczej-Ty też mi coś obiecałaś Des.
-Obiecałam?
-Tak, obiecałaś, że...-nie zdążył dopowiedzieć bo do pomieszczenia wszedł Oscar. Oh do licha ,a co on tutaj robi? Już nie jest na mnie obrażony??
-Cześć śliczna, jak się czujesz?-spytał. Spojrzałam na Zayn'a. Nie był zadowolony, że nam przerwał. Złość promieniowała z jego ciała, ale twarz pozostawił kamienną. Poza tym śliczna? Czy on żartuje?
-Jak mam się czuć? Nie jest zbyt kolorowo, leże w szpitalu-odpowiedziałam.-Nie gniewasz się już na mnie?-spytałam, a później pomyślałam. Po co mówię o tym przy Zayn'ie?
-Nie, już nie, ale nadal chciałbym się dowiedzieć.-odpowiedział Oscar i zajął miejsce po drugiej stronie łóżka.
-Nie dowiesz się, to moja sprawa-odpowiedziałam zła.
-Nie denerwuj się Des, opowiesz mi później.-mówił tak jak gdyby nigdy nic.
-Ja już pójdę.-Zayn wstał i zrobił kilka kroków w stronę drzwi-Tak jak chciałaś wcześniej-dodał i wyszedł. O nie...Szło już w dobrym kierunku, po tych wszystkich spięciach, a tu Oscar to zepsuł.
-Nie musisz wracać do motelu? Do grupy?-spytałam, ale zbyt chamsko.
-Już mnie wyganiasz?-uśmiechnął się.
-Nie, tylko się zastawiam i w ogóle.-po co ja się tłumacze?
-Przyjechałem tutaj z Zaynem, jeszcze się nie zbieramy-odpowiedział.-Słuchaj Des wiesz, że przez te marne dwa dni ja naprawdę cię polubiłem i tak sobie myślałem, kiedy siedziałem na korytarzu, czy ty może aby nie chciałabyś iść, no albo czy nie dałabyś mi swojego numeru, żebyśmy mogli się umówić już po waszym wyjeździe?-trochę się motał, ale zaskoczył mnie tym pytaniem. Nie chce kolejnego chłopaka, do kolekcji,
nie po tym co spotkało mnie z Max'em i Alexem. Nie wiedziałam jak mu delikatnie odmówić.
-Oscar ja..to znaczy..no bo-nie mogłam dokończyć bo znowu ktoś przerwał, z czego się cieszyłam. Tym razem była to mama i lekarz.
-No na razie musi nas pan zostawić-powiedział lekarz, chciałam go wycałować za te słowa. Oscar coś burknął i wyszedł.
-Des skąd te ślady na szyi i dlaczego nie chciałaś powiedzieć panu o nich?- Cholera.
-Bo to nic ważnego, a co?-uśmiechnęłam się i udawałam, że wszystko okej. Nie miałam najmniejszego zamiaru mówić mamie o próbie gwałtu. Spojrzałam na nią, a na jej twarzy już pojawił się ten badawczy, detektywistyczny wyraz jakim posługuje się w pracy. Musiałam dużo siły włożyć w swoją grę aktorską.
-To prawdopodobnie ślady po duszeniu, Des nie kręć-powiedziała stanowczo kobieta.
-Mamo, daj spokój, to ,że ty pracujesz w świecie zbrodni i przestępstw nie znaczy ,że ja byłam któregoś ofiarą, to nie ślady po duszeniu.
-Więc po czym?-spytała dociekliwie.
-Pewnie powiesz ,że kłamie i takie rzeczy tylko w filmach, ale wieczory były zimne, poszłam się przejść na spacer i ubrałam sobie szalik, jedyny kaki miałam, był on trochę długi i gdy szłam lasem, jeden koniec zaczepił się o drzewo, ja szłam dosyć szybko i to mnie mocno szarpnęło, węzeł się zacisnął, a ja musiałam doczłapać do tego drzewa z trudem łapiąc oddech, aby jakoś się wyswobodzić, a potem miałam te ślady, cała historia. Zamkniesz mój szalik w więzieniu za usiłowanie zabójstwa własnej córki?-spytałam na końcu głosem śmiertelnie poważnym, aż sam doktor zachichotał cichutko, posłałam mu szybki uśmiech, a mama zacisnęła szczękę.
-Nie, ale zabójczy szalik wyrzucimy do kosza-odpowiedziała mama. Odetchnęłam z ulga. Uwierzyła! A przynajmniej tak to wyglądało.
-Proszę pana-zwróciłam się w stronę doktora.
-Tak słoneczko?
-Czy ja muszę tutaj zostać? Nie mogę wracać z mamą dzisiaj?
-Niestety nie, musisz zostać na noc na obserwacji w razie jakiś komplikacji, jutro o koło południa twoja mama cie wypisze i wtedy opuścisz szpital.-odpowiedział doktor.-A teraz musisz zażyć leki-podszedł pod jakąś szafkę wyjął leki, podszedł pod wielki baniaczek z wodą, i do plastikowego kubka nalał jej odrobinę.
-Proszę-podał mi, ja wsadziłam tabletki do ust i szybko popiłam. Na języku zachował się delikatnie gorzki smak prochów. Nie było to dobre.
-Gorzki lek najlepiej leczy-uśmiechnął się pa doktor.-To na poprawę ciśnienia, masz je zbyt niskie, powiedz, bardzo stresowałaś się w ostatnich dniach?-spytał, a ja wyraźnie zbladłam. Stresowałam się, denerwowałam ,i to jak!
-Tak, za niedługo egzaminy końcowe, ślub mojego brata, będę druhną, stresowałam się zadaniami na wycieczce, dużo stresu i nerwów, a ja szybko się denerwuje.-powiedziałam cicho.
-Skarbie, nie możesz tak.-wtrąciła się mama. jej nawet nigdy w domu nie ma, więc co on tam wie.
-Jestem trochę zmęczona-ziewnęłam teatralnie-Mogłabym już pójść spać?-spytałam.
-Jasne, że tak-odpowiedział doktor-Do jutra. Dobranoc-uśmiechnął się i wyszedł.
-Des czy wszystko w porządku?-spytała mama.
-Co masz na myśli?
-No twój stres..
-Nie przejmuj się, ja tak mam, zbyt mocno wszystkim się przejmuje ostatnimi czasy, zmieniłam się trochę, bo kiedyś olewałam wszystko, może dorastam.
-Ale czym się stresujesz? Ślubem Louisa? A co tutaj stresującego?
-No, że źle wypadnę, połamie nogę na obcasach, takie proste rzeczy.-wzruszyłam ramionami, a mama zachichotała.
-Dobrze już śpij, nie meczę cię, jutro wrócimy do domu i zapewne będzie czekać cię niespodzianka-uśmiechnęła się tajemniczo.
-Niespodzianka?-spytałam
-Śpij kochanie-pocałowała moje czoło.
-Ale mamo jaka..
-Dobranoc-odpowiedziała i wyszła. Świetnie teraz już na pewno nie zasnę! Niespodzianka...niespodzianka, jaka niespodzianka!?
Popatrzyłam na szklaną szybę , przy której stał Zayn i patrzył się na mnie, a kawałek za nim stał Oscar i rozmawiał z moją mamą. Oby mu nie dała numeru! O boże! Otrzepałam głowę z tych myśli i wzrok ponownie przeniosłam na "mojego nauczyciela" Zayn nawet nie mrugał, albo ja nie zauważyłam jak mruga. Prawie mnie zahipnotyzowały te jego głębokie ciepłe tęczówki. Ciekawe po kim on ma takie piękne oczy? Cóż, jednak niespodzianka mojej mamy nie powstrzyma mnie od snu. Moje powieki pod wpływem zmęczenia i wrażeń zaczęły opadać, a ja odpłynęłam do świata snów.
_____________________________________________________________________________
Tak, tak. Słoneczko wie, że rozdział taki zwykły, nijaki i spokojny, ale tutaj chciałam zamknąć
sprawę tej nieszczęsnej wycieczki ,w kolejnym rozdziale ,Des wróci już do domu :)
a W tym macie taką fajną scenę #ZESMOMENT lub #DAYNMOMENT lub #DEYNMOMENT
już zwał jak zwał.
Kocham was i wciąż chcę mi się śmiać z waszych reakcji na słowa Des, a to tylko niewinny zły dobór słów. Kocham i pozdrawiam waszą wyobraźnie!

Dziękuje za KOMENTARZE! OBY TAK DALEJ!

środa, 20 sierpnia 2014

Rozdział 49

Zayn
Czekaliśmy która z drużyn przybiegnie jako pierwsza, kiedy nagle zobaczyłem jak ciało Des zderza się z ziemią.
-Des!-krzyknąłem, a jaj drużyna, Katherina i Anna popatrzyły w kierunku leżącej dziewczyny. Nie interesowało mnie to która drużyna wygra, jak najszybciej pobiegłem w stronę Des. Moje ruchy skopiował Oscar. Ostrożnie obróciłem dziewczynę, a ona leżała nieprzytomna. Serce od razu podskoczyło mi do gardła. OBY JEJ SIĘ NIC NIE STAŁO! Zacząłem lekko potrząsać jej ramiona
-Des, Des słyszysz mnie? Des obudź się!-mówiłem, a mój głos można było przybliżyć do błagalnego tonu. Dziewczyna ani drgnęła.
-Musimy wezwać pogotowie!-powiedział Oscar, a po chwili wszyscy znaleźli się wokół nas. Przyjaciółka Des kucnęła obok mnie i również mówiła do dziewczyny.
-Przecież karetka tu nie wyjedzie, jak mamy ją stąd znieść?-zapytała Victoria.
-Damy rade.-zapewnił ją Oscar. Ja na pewno dam radę.
-Jej noga się zaplątała w to-odezwała się Samanta, pokazując na jakieś przylepne, zielone łodygi i liście. Des dalej nie odzyskała przytomności ,a to nie wróżyło nic dobrego.
-Pogotowie już jedzie-powiedział Oscar wkładając telefon do kieszeni-Ale musimy ją stąd zabrać-dodał. Nie mogę nawet opisać tego jak cholernie się o nią bałem. Przecież nie tak dawno była w szpitalu z podejrzeniem wstrząsu mózgu. Louis mnie zapierdoli. Miałem jej pilnować.
Jedynym szczęściem, w tym wszystkim było to ,że wschodni brzeg tej góry nie był taki stromy jak pozostałe i jedyna opcja to wybranie tamtej drogi.
-Ja ją stąd zniosę-powiedziałem twardo i delikatnie włożyłem dłonie pod kolana i pod kręgosłup dziewczyny unosząc ją. Nie była ciężka wiec nie było problemów. Wszyscy z zaciekawieniem przyglądali się całemu zajściu i nawet zjawiły się kolejne grupy.
-Zayn sam nie dasz rady jej znieść po tym zboczu, ja pójdę przed tobą i w razie czego będę was łapał-powiedział Oscar i wyminąwszy mnie zaczął schodzić z góry. Zerkałem co jakiś czas na Des, czy aby przypadkiem się nie ocknęła ale nic z tego. Martwiłem się coraz bardziej i wiedziałem, że musi znaleźć się w szpitalu jak najszybciej. Ostrożnie zacząłem schodzić z góry. Myślałem tylko o tym, aby nie upaść i aby nie wypuścić z rąk tej pięknej dziewczyny. Zejście zajęło sporo czasu ale się udało. Kiedy było już płasko usłyszeliśmy wycie karetki. Oscar pobiegł w tamtym kierunku, aby sprowadzić ich na miejsce ,a ja ostrożnie położyłem Des na trawie. Ratownicy przybiegli i przenieśli ją na nosze i zaczęli ją badać na szybko oraz coś do siebie mówić.
-Czy ja mogę jechać?-spytałem po chwili.
-Nie, w karetce jest miejsce na jedną osobę-odpowiedział mi straszy facet i zabrali Des, po czym odjechali na sygnale.
-I co z nią?-usłyszałem głos Anny, wszyscy już zeszli na dół,
-Co z Des!?-zapytali równo jej trójka przyjaciół.
-Nie wiem zabrali ją do najbliższego szpitala w okolicy. Jadę tam.-powiedziałem.
-My też-odezwała się Victoria.
-Nie. Wy musicie tutaj zostać. Macie jeszcze jeden dzień wycieczki, ja jadę do szpitala , muszę zawiadomić matkę Des.-powiedziałem ostro.
-To nasz przyjaciółka.-zaczęła protestować.
-Nie możecie opuścić wycieczki.-warknąłem.
-Zawiozę cie Zayn-zaproponował Oscar. Nie miałem innego transportu, a wkurwiał mnie fakt, że on też będzie w szpitalu. Zauważyłem, że Des mu się podoba, ale to nie powinno mnie dziwić.
-Dobra, chodźmy-powiedziałem i nie czekałam na to co kto ma do powiedzenia. Razem z Oscarem ruszyliśmy biegiem do motelu.
---
Siedzieliśmy godzinę  na korytarzu czekając aż lekarz wyjdzie z sali. Co oni tam tyle robią?!
Matka Des już jest w drodze do szpitala, ale nie pojawi się tutaj jakoś szybko, no chyba ,że weźmie samolot...
Bawiłem się palcami aby jakoś zabić to czekanie. Oscar podniósł się z krzesła.
-Chcesz coś do picia?-spytał, a ja pokręciłem głową w odpowiedzi i wlepiłem wzrok w podłogę z linoleum.
Kurwa. Tak szkoda mi tej dziewczyny. Najpierw jej kolega wysłał ją do szpitala, potem ten popierdolony facet ją napadł, a teraz jest w szpitalu. Co ona takiego zrobiła, że ma pecha?
Nagle drzwi od jej sali się otworzyły ,a z nich wyszedł lekarz. Od razu podniosłem się z krzesła.
-I co z nią?-zapytałem zdenerwowany.
-Pan jest krewnym?-spytał lekarz.
-Nie, ale jetem jej wychowawcą w szkole.-odpowiedziałem.
-No cóż, w takim razie proszę do gabinetu-powiedział doktor , a ja ruszyłem za nim.-Proszę usiąść-wskazał na niebieskie krzesło. Zrobiłem co kazał i on sam zajął miejsce na przeciw mnie.
-Jak doszło do wypadku?-zapytał lekarz.
-Z tego co widziałem i wiem, noga Des zaplątała się ,a gdy ona chciała ruszyć i biec upadła na ziemie. Potem już była nieprzytomna.
-No dobrze. Nie stało jej się nic poważnego, jedynie ma stłuczoną lewą rękę i delikatnie rozciętą skórę głowy tuż pod linią włosów. Nie ma wstrząśnienia mózgu, ani stłuczenia mózgu, jest jedynie kilka siniaków. Prawdopodobnie powodem jej omdlenia było zbyt niskie ciśnienie krwi i domyślam się, że ona czymś była zestresowana, o czym myślała, o czymś niepokojącym.-od razu do głowy przyszedł mi wieczorny incydent.
-A kiedy będzie mogła wyjść?
-Musimy trzymać ją na obserwacji do jutra.
-Na pewno wszystko jest dobrze? Długo była nieprzytomna.
-Owszem, ale to tak jak mówię, jakiś stres i zbyt niskie ciśnienie tym pokierowały, w dodatku wysiłek fizyczny też zrobił swoje.
-Rozumiem, a czy można do niej wejść?-spytałem.
-Jeszcze nie teraz, teraz śpi. Myślę ,że za godzinę, gdy się wszystko unormuje.
-Dobrze, dziękuje za informacje-wystawiłem rękę, a on ją uścisnął.
-Proszę się nie obawiać. I jeżeli przyjdzie matka dziewczyny niech natychmiast do mnie przyjdzie.
-Dobrze-odpowiedziałem i opuściłem gabinet lekarza udając się na moje wcześniejsze miejsce. Oscar wrócił z kubkiem czegoś gorącego i gdy mnie zobaczył zareagował podobnie do mnie.
-Co z nią? Wiadomo coś?-chciałem mu odpowiedzieć, żeby się nie interesował, ale wiedziałem, że to nie czas i miejsce.
-Wszystko jest okej, poza tym, że ma niskie ciśnienie i kilka siniaków.
-A można ją odwiedzić?-spytał, a ja od razu poczułem zjeżone włoski na moim ciele. A on tam po chuj?!
-Nie, lekarz nie wyraził zgody-powiedziałem sucho. Zobaczyłem jak Oscar idzie pod sale Des i zatrzymuje się przy szybie. Zmrużyłem oczy, wcale mi się to nie podobało, a wiedziałem, że muszę się opanować.
Oscar
Des jest niezwykle piękną kobietą. Piękną ale też intrygującą, może czasem irytującą, ale bardzo pociągającą. Kiedy ją zobaczyłem pierwszy raz modliłem się o to aby być jej opiekunem i na szczęście moje modlitwy zostały wysłuchane. Przez pierwszy dzień dobrze nam się rozmawiało, a potem coś się stało. Nie mam pojęcia co i to właśnie mnie denerwuje. Nie wiem czy ja zrobiłem coś złego, powiedziałem coś co mogło ją urazić, że odnosiła się do mnie zimno? Cholera muszę z nią porozmawiać, mam nadzieję, że lekarz pozwoli do niej wejść. Muszę zdobyć jej numer telefonu. Spodobała mi się i nie odpuszczę, muszę mieć z nią kontakt kiedy ich wycieczka się skończy. Od samego początku miałem nadzieje na jakąś randkę, na rozmowy, spacery, może kiedyś pocałunki. Tak dawno nie miałem dziewczyny, tak długo zajęło wyleczenie się z poprzedniego nieudanego związku, ale myślę, że dla niej warto byłoby zaryzykować. Moje serce będzie ponownie złamane jeśli ona mi odmówi, jeśli się odsunie ode mnie odwróci i pójdzie w swoją stronę.
Przecież uśmiechała się do mnie gdy mnie zobaczyła, rozmawiała, powiedziała, że mnie polubiła. Nie mogę być jej obojętny. Patrzyła na mnie tak samo jak ja patrzyłem na nią. Z zaciekawieniem i fascynacją, a przynajmniej ja to tak odebrałem. Gapiłem się w szybę już jakiś czas, ona spała spokojnie. Obserwowałem jej unoszącą się klatkę piersiową i obserwowałem jak maszyny mierzą jej tętno. Martwiłem się tak samo jak wszyscy aby nic jej się nie stało. Jeszcze Zayn. Ja chciałem ją uratować ale on wepchnął mi się w kolejkę. Widziałem jak na nią patrzył. Nie wiem czy dobrze myślę, czy nie, ale on tak samo jest zainteresowany Des, ona jemu się podoba. Ale nie wierze w to ,że będzie go chciała, starszego i w dodatku nauczyciela, dlatego
nim się nie przejmuje, gorzej z tym Rickiem. Widziałem, jak dobrze się dogadują. A może to tylko i wyłącznie przyjaciel? Po chwili usłyszałem jakieś krzyki i wyłapałem z nich ,że chodzi o Des. Odwróciłem się ,a jakaś kobieta stała w momencie przy Zayn'ie.
-Gdzie Des!?-zapytała roztrzęsiona. Postanowiłem tam podejść.
Zayn
Zobaczyłem jak do środka wbiega matka Des. Była cała zdenerwowana. Gdy mnie ujrzała przybiegła do mnie.
-Gdzie Des?!-spytała.
-W tamtej sali, ale jeszcze nie można jej odwiedzać.-powiedziałem pokazując na sale.
-Ale czy stało się coś poważnego?-spytała ponownie.
-Nie, jest w porządku z wyjątkiem jej niskiego ciśnienia, proszę się uspokoić, za niedługo wejdzie pani do Des-powiedziałem.
-Dziękuje Zayn, że byłeś w pobliżu, że ją uratowałeś-mówiła i delikatnie się do mnie przytuliła. Pogłaskałem ją po plecach. Przecież w końcu to matka mojego najlepszego kumpla. No właśnie, trzeba mu powiedzieć.
-Lekarz prosił aby pani do niego poszła.
-Nie, ja najpierw muszę zobaczyć córkę, później będę gadać z lekarzem.-powiedziała i podeszła pod szybę. Zorientowałem się, że obok nas cały czas stał Oscar.
-Znasz jej matkę?-spytał zdziwiony.
-Tak, to również matka mojego kumpla, brata Des-odpowiedziałem, a ten pokiwał głową na znak ,że rozumie.
-Pani Tomlinson?-spytał lekarz.
-Tak to ja.-odpowiedziała.
-Może pani pójść ze mną?
-Chciałabym najpierw zobaczyć i przywitać się córką, doktorze, czy mogę wejść?
-No cóż, widzę ,że Des zaczyna się budzić, można wejść, ale jak najszybciej proszę aby pani przyszła do mnie.-powiedział doktor i odszedł. Spojrzałem na sale dziewczyny. Rzeczywiście się obudziła. Na czole po lewej stronie miała zlepiony mały plasterek i jej rękę otaczał biały bandaż. Pani Eva od razu weszła do środka, a Des posłała jej słaby uśmiech. Chciała się podnieść, ale po ruchach pani Tomlinson wywnioskowałem, że jej tego zabroniła. Złożyła na czole córki pocałunek i usiadła na krześle chwytając za rękę. Rozmawiały o czymś , nie chciałem im przeszkadzać więc odszedłem parę kroków.
-Myślisz, że będziemy mogli wejść?-spytał Oscar. Nie ty nie będziesz mógł!
-Nie wiem-odpowiedziałem. Ten nic się nie odezwał. Po chwili z sali wyszła mama Des.
-Zayn proszę wejdź do niej na chwile , ja zaraz wrócę tylko porozmawiam z lekarzem.
-Jasne-zgodziłem się do razu i pukając wszedłem do środka.
-Cześć-powiedziałem uśmiechając się. Ona patrzyła na mnie chwile nie odzywając się.
-Wyjdź stąd Zayn.-nie spodziewałem się tych słów.
___________________________________________________________________________
Kochane w ramach moich ostatnich wybryków dodaję rozdział wam już dzisiaj i muszę powiedzieć, że:
JESTEM BARDZO MILE ZASKOCZONA! LICZBĄ KOMENTARZY POD POPRZEDNIM ROZDZIAŁEM!
OBY ZAWSZE TAK BYŁO, BO TO DAŁO MI KOPA DO NAPISANIA TEGO ROZDZIAŁU!
(mimo, że nie jest jakiś szczególny)

Kocham was moje serduszka najlepsze ♥
 a wy mnie kochacie :)?


poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział 48

-Hej, Des, co ty dzisiaj taka markotna? Gdzie ta chęć działania?-spytał i objął mnie ramieniem. Od razu całe moje ciało się spięło. odsunęłam się delikatnie, tak aby odległość między nami pozwoliła na opadniecie jego ręki. Zmarszczył brwi, a ja zwiesiłam głowę w dół.
 To nie to co dotyk Zayn'a.
-Coś się stało?-spytał.
-Po prostu dziwnie się czuje.-powiedziałam cicho.
-Powiedz prawdę-rozkazał. A ja uniosłam głowę. Oh..w jednym momencie stał się twardy i jego wyraz twarzy był dosyć groźny.
-To jest prawdą Oscar.-szepnęłam znowu.
-Wiem kiedy ludzie kłamią Des, pracuję z nimi.-znowu mówił zimno i oschle.
-W takim razie ja nie chcę mówić prawdy.-odparłam tak samo oschle, a przynajmniej tak chciałam. Spojrzałam na niego przelotnie i zauważyłam jak zmarszczył czoło.
-Des jeżeli jest coś co stało się tutaj musisz mi o tym powiedzieć, jestem waszym opiekunem.-przypomniał.
-Wiem, ale zrozum, że ja nie chcę o tym mówić, nie potrzebuje o tym opowiadać.
-Nalegam.
-Oscar ,nie. Powinieneś iść przodem w końcu jesteś naszym opiekunem-powiedziałam poważnie. Ponownie zmarszczył czoło ale odpuścił i odszedł na przód naszej wędrującej ekipy. Świetnie, niech się on jeszcze na mnie będzie złościł...
 Aż do miejsca startu szłam sama z tyłu. Nie przeszkadzało mi to, chciałam mieć chwile samotności, chwile spokoju, nie mogłam doczekać się wyjazdu z tego miejsca.
-Dobrze, tak jak mówiłyśmy wcześniej, wyruszamy z tego miejsca. Każda grupa wybrała zapewne już swojego przedstawiciela więc proszę ich o podejście tutaj do nas-zabrała głos pani Stewart. Jedna osoba z każdej grupy stanęła na środku, a nauczyciele tłumaczyli im to co mieli im wytłumaczyć. Przygryzałam wargę by mieć jakiekolwiek zajęcie i mimowolnie spojrzałam w kierunku Zayn'a. On również spoglądał na mnie.
Obiecałam mu ,że  nie będę smutna, a nie dotrzymuje słowa. Może to się źle dla mnie skończyć, bo on powie mojej matce... Posłałam mu sztuczny uśmiech, ale on ani drgnął. Pewnie domyśli się, że to było fałszywe, no bo kto by się nie domyślił?
-Dobra mam wszytko podejdźcie tu-oznajmił Bill który już wrócił.-Dali każdej grupie mapę i każda grupa pokonuje inną drogę, ale wszystkie prowadzą do jednego miejsca, tego-i wskazał na punkt oznaczony żółtą literką "x".-Wymyślili ,żebyśmy nie oszukiwali i mamy zegarek z takim jakby chipem, który wskazuje nasze miejsce pobytu, to znaczy ,że mamy cały czas iść zieloną drogą. Nasza mapa jest czerwona z tyłu-pokazał-więc co jakiś czas będą czerwone symbole, które utwierdzą nas w tym ,że idziemy dobrą drogą. Podobno mogą nas spotkać jakieś małe przeszkody, które trzeba pokonać w jak najszybszym czasie, bo kto pierwszy ten wygrywa to co jest schowane w jakimś kuferku. Dobra za dwie minuty podobno mamy wyruszać-zakończył Bill i wszyscy oprócz mnie skupili się na czytaniu mapy. Oscar popatrzył się na nas, a wzrok jego utkwił konkretnie na mnie. Widać, że jest zły, ale nich zrozumie, że nie mogę mu powiedzieć, nawet jeśli jest tym pierdolonym moim opiekunem. Kurwa. Ludzie. To. Mnie. Wkurwiają!
Odwrócił wzrok.
-Wiecie, że musicie iść beze mnie?-zapytał.
-Jak to?-spytał Steven.
-Ja będę w raz z nimi na miejscu mety. Pamiętajcie, że wygrana jest wtedy kiedy wszyscy wykonają ostatnie zadanie, a potem wszyscy ruszą w wyznaczone miejsce. Nic konkretnego wam nie powiem, nie mogę.
-Dobra, jakoś damy rade-odezwał się Garry.
-Jakby coś poszło nie tak przyjdę po was, wiem gdzie będziecie-zaśmiał się i pokazał na tablet.-Dobra wracajcie do mapy-dodał ,a oni zajęli się studiowaniem czerwonej kartki z drogą i rysunkami.
-To musimy iść w tamtą stronę!-pokazała na lewo Samanta. Wszyscy razem studiowali i układali plan, oprócz mnie. Nie czułam się z tym dobrze, ale nie miałam najmniejszej ochoty na tą całą zabawę. Żałowałam, że nie wymyśliłam żadnej choroby, może wtedy mogłabym zostać w motelu.
-Grupy proszę udać się na wasze miejsca startu-oznajmiła Davis,a Vicky pomachała mi, odmachałam jej i podeszliśmy pod swoje "wejścia" do lasu.
-Czas strat!-dodała Stewart, a wszyscy ruszyli zgodnie z mapą. Rzeczywiście przez kilka metrów ciągnęły się czerwone symbole, które wskazywały, że idziemy dobrą drogą. Szliśmy lasem jakieś sto metrów kiedy przed nami pojawiło się gigantycznie wielkie drzewo, które zostało przewrócone i tym samym torowało nam drogę.
-Nasza droga prowadzi przez to drzewo, są czerwone plamki, musimy przeskoczyć-powiedział Garry.
-To ja i Bill pójdziemy pierwsi i potem podacie nam dziewczyny, bo trudno będzie samemu przez to przejść-oznajmił Mike.
-To ja cie podsadzę idziesz pierwszy-powiedział Bill ,a Mike stanął mu na ręce, Bil go podniósł i Mike mógł wdrapać się na pień drzewa i przejść na druga stronę. Kolejny był Bill.
-Dobra teraz Des, my cie podsadzimy a oni cie odbiorą-powiedział James. Pokiwałam głową. Musiałam wziąć się w garść, nie mogłam pozwolić na to ,że moja grupa przegra przeze mnie, to nie ich wina, że miałam pecha. Podeszłam bardzo blisko drzewa. Garry i James podnieśli mnie z dwóch stron, ja chwyciłam się drzewa w razie jakbym miała upaść, a oni mnie posadzili na pniu. Z drugiej strony czekali chłopcy i ściągnęli mnie stamtąd. Bądź co bądź nie było w cale tak nisko. Na pewno jakiś metr sześćdziesiąt. Kolejna była Samanta,a potem reszta,. Bill miał zegarek i mówił ,że upłynęło nam już prawie piętnaście minut. Spojrzeli na mapę i kontynuowaliśmy marsz. Nagle stanęliśmy przed polanką pełną pokrzyw, które sięgały ponad
dwa metry.
-Świetnie, czy to są żarty?-spytała Samanta-czerwone znaki mówią, że mamy iść przez te krzaki?-zapytała zniesmaczona-Ale jak?
-Tam są jakieś patyki musimy je jakoś porozkładać na boki aby przejść-odezwałam się wskazując palcem na leżące kawałek wcześniej wspomniane przedmioty.
-Dobra myśl-pochwalił Bill  i poszli wziąć patyki.
-My się tym zajmiemy wy trzymajcie mapę-powiedział Mike i wzięli się za ugniatanie i ścinanie ogromnych pokrzyw. Uwinęli się z tym o dziwo szybko i mogliśmy pokonać drogę przez rośliny. Kilka razy poczułam poparzenie, ale nie zwróciłam na to zbytnio uwagi, przecież pokrzywy są zdrowe. Przez następne kilkadziesiąt metrów drogę mieliśmy trochę krętą ale bez żadnych przeszkód.Ciągle odchodziły jakieś dyskusje. Znaleźliśmy się przy dobrze znanym nam już strumyczku.
-No co teraz robimy?-spytał Mike.
-Musimy wymyślić jak przez to przejść-odpowiedział Steven.
-Brawo geniuszu-burknął Mike, a ja zachichotałam. Pierwszy raz od jakiegoś czasu z moich ust wyleciał śmiech. Podeszłam bliżej drzewa i poczułam jak coś dotyka moich włosów. Wystraszyłam się i podniosłam wzrok ku górze. Zwisała jakaś czerwona karteczka. Zerwałam ją i odczytałam.
"Pokonajcie strumyk na SUCHO! 
Podpowiedź :Przez nią pieski małe dwa wpadły do rzeki" 
Zaśmiałam się z podpowiedzi, po oraz drugi dzisiaj i wytężyłam umysł.Przez nią pieski małe dwa...
Pieski małe dwa chciały przejść przez rzeczkę.. Kładka! Tak! Tu musi być kładka.
-Słuchajcie dali nam jakąś wiadomość, musimy zrobić z czegoś kładkę, bądź ta kładka gdzieś tutaj leży.-powiedziałam i podałam kartkę Billowi.
-Z podpowiedzią na bank pomysł Stewart-zaśmiał się-Szukamy czegoś stabilnego po czym możemy przejść-powiedział i zaczęliśmy szukać jakiejkolwiek deski czy czegoś takiego.
-Mam!-krzyknęła po kilku minutach Samanta. Podeszliśmy do niej, a o drzewo oparta była drewniana deska, która  była tak pomalowana, że ledwie różniła się od pnia drzewa. Chłopaki zabrali rzecz i zmontowali jako most.
-Wy pierwsze-oznajmił Garry. Więc najpierw przeszłam ja, potem Samanta, a potem reszta.
-Dobra jesteśmy już niedaleko-powiedział Bill-Tędy-wskazał po chwili i ruszyliśmy za nim.
Droga ciągła się dobre dziesięć minut i widziałam jak zbliżamy się do końca lasu, a w oddali było widać niewielkie wzniesienie. Ciekawe jakie przygody będą czekały nas teraz...?
Szliśmy jeszcze chwile czasu idąc małą wydeptaną ścieżką, aż do małej góry.
Na dużym patyku była przyczepiona czerwona kartka. Mike zabrał się za czytanie.
-Okej, teraz ważna sprawa-zabrał. Mamy tutaj siedem zabezpieczeń, które każdy musi założyć i przypiąć do tej o to liny-pociągnął za wspomnianą wcześniej rzecz-oraz siedem kasków. Zasada jest taka, że wychodzimy w trzymetrowej odległości od siebie i każdy ma mocno trzymać się liny i lekko się pochylić do tyłu i po prostu wychodzić. Ja was wszystkich przypnę a na końcu idę ja, bo ja brałem udział w spinaczach i tu piszą, żebym szedł ostatni. Uważamy bo kamienie czasem robią psikusa i sypią się na dół ,wiec bądźcie ostrożni. Pamiętajmy ,że liczy się czas, dlatego nie bójcie się iść. A teraz do mnie, dziewczyny na końcu, a to dlatego, że chłopcy zrobią trasę i oni pójdą szybciej-zakończył, a ja zmarszczyłam brwi. "A co to my gorsze!" oburzyłam się, ale nie odezwałam się ani słowem. Mike nakazał założyć kaski,a po chwili sprawdzał czy się dobrze zapieliśmy. Pierwszy ruszył Steven, a dwa metry za nim James. Szło im nieźle, ale widziałam, że mocno napinali mięśnie, aby się nie poślizgnąć. Niby nie wielka i nie stroma góra, a są kłopoty. Ostatnim chłopakiem był Bill kiedy Mike pozwolił mu ruszyć.
-Samanta chodź-powiedział do blondynki, a ta posłusznie wykonała polecenie. Nie obeszło się bez pytań czy nic się nie stanie, ale w końcu ruszyła, była bardzo skupiona i szło jej dobrze. Zastanawiałam się czy to na pewno ona.
-Des teraz ty-powiedział przywołując mnie. Podeszłam z założonymi szelkami do wspinaczki ,a on dobrze przypiął mnie do liny.
-Idź uważnie.-polecił, a ja pokiwałam głowa.-W razie jakby co będę cie asekurował-dodał ,a ja przewróciłam oczami.-Wiem, że tobie pójdzie dobrze w końcu jesteś Tomlinson-zaśmiał się, a ja to odwzajemniłam. Po sekundzie zaczęłam się wspinać. Miał racje drobne kamyczki sypały się pod butami, ale nie było aż tak źle. Kiedy byłam pewna ,że dam sobie rade przyśpieszyłam, ale tak by zachować odpowiedni odstęp od Samanty. Chłopaki już ją odpinali i wyszłam ja. Ta górka miała chyba jakieś trzydzieści metrów, nie była stroma ,ale i tak widok z góry nie był pocieszający. Zobaczyłam na środku nauczycieli którzy zwrócili się w nasza stronę. Byliśmy jedyną grupą na górze.
Bill odpiął mnie i się uśmiechnął.
-Praktycznie wygraliśmy czekamy na Mike'a-powiedział dumnie i po chwili na wzniesieniu pojawił się nasz kolega który zaczął odpinać sprzęt. Znaleźliśmy się na polanie, gdzie trawa miejscami sięgała ponad kolano i były jakieś dziwne rośliny, pnącza, przyczepiające się do butów i spodni. Nagle po drugie stronie zobaczyliśmy grupę Victorii jak się zbliża.
-Biegniemy tam jest meta!-krzyknął Bill wskazując na miejsce na środku pokolorowane na żółto. Nauczycielki i Zayn zdążyli się odsunąć i krzyczeli, że teraz chwila prawdy. Wszyscy ruszyliśmy biegiem, ale tylko ja zostałam. Moja nieszczęsna noga została zaczepiona i poczułam ostre szarpniecie, potem upadek, uderzenie głową o glebę i krzyk..
-DES!-to był chyba Zayn. Odleciałam.
______________________________________________________________________________
o cholera!
NO NIE MOGĘ! DODAŁAM ROZDZIAŁ! OGŁOŚCIE ŚWIĘTO NARODOWE, HYMNY MARSZE, APELE, BALE, TAŃCE, TOŻ TO CUD :D

Dobra a teraz tak całkiem serio.
PRZEPRASZAM...
zawaliłam z rozdziałami ,ale nie miałam jak tego napisać, co otwierałam dokument to nic, nic nie wychodziło
z mojej durnej, pustej makówki, dopiero potem coś tam wystukałam więc nie dziwcie się, że rozdział jest jaki jest...

Mam nadzieję, że teraz będzie tak dużo KOMENTARZY ile było pytań na asku "KIEDY ROZDZIAŁ" ;D
ale serio, po mojej własnej barkowo-natchnieniowo-chwilowo-i-wenowo porażce
przydadzą mi się komentarze, które może coś zdziałają :)
KOCHAM WAS MOCNO JESTEŚCIE NAJLEPSZE!

piątek, 1 sierpnia 2014